Jednym z moich postanowień na ten rok było podróżowanie po Stanach Zjednoczonych. Jestem tu od kilku lat i ze wstydem przyznaję się, że nie widziałam jeszcze większości tej pięknej krainy, którą nazywam swoim drugim domem. Zawsze miałam dobrą wymówkę na pozostanie w Nowym Jorku: albo praca, napięty harmonogram, planowana podróż do Europy lub Azji, przeprowadzka, albo brak dobrego towarzysza podróży.
Kiedy wiosna była tuż za rogiem, a ja już zdążyłam uruchomić swój objazdwoy plan podróży, COVID-19 zawitał z impentem i zrujnował dosłownie wszystko. Mimo, że to nie była moja wina, nadal czułam się bardzo rozczarowana. Aby tymczasowo zabić mój podróżniczy bakcyl, zdecydowałem się zagłębić w zdjęcia z moich zeszłorocznych wyjazdów i znalazłam te, z weekendowego wypadu do Michigan (ok, niekoczniecznie weekendowy wypad, a raczej weekend związany z pracą).
Ponieważ Wanderlust jest w naszej naturze, zawsze ukradnę kilka minut tu i tam na małe zwiedzanie. I po raz kolejny, podczas tego pracowitego weekendu, na dalekiej północy jeziora Michigan, w dzwonowatych spodniach od Marni odnalazłam kolejne miejsce moich marzeń. Wspaniałe, otaczające piękno, niesamowite widoki, krystalicznie czyste błękito-turkusowe odcienie wody jak na Karaibach i to świeże, leśne powietrze bez żadnych zanieczyszczeń – z pewnością jest to moje marzenie.
Spodnie: Marni
Torebka: MSGM
Buty: Adidas