Kiedy 6 lat temu przeprowadziłam się do Nowego Jorku, nie wiedziałam zbyt wiele na temat mody. Z trudnością odróżniałam camisole od koszulki, kołnierzyk Piotrusia Pana od kołnierzyka Kenta, czy poliester od wiskozy. Nie bez powodu znajomi nazywali mnie Anią z Zielonego Wzgórza – dwa warkoczyki, dżinsy i sweterek zapinany na guziki pod szyję, to był strój, który nosiłam każdego dnia, a książka w ręku to jedyne akcesorium jakie posiadałam.
Nowy Jork szybko jednak potrafi zainspirować niejednego modowego laika. Niezależni projektanci i niewielkie butiki na SoHO, czy też Lower East Side, w których znaleźć można unikatowe fasony oraz ręcznie zdobioną przez lokalnych artystów biżuterię, po największe domy mody na Piątej Alei, oferujące najdroższe kostiumy haute couture oraz kreacje widziane na największych pokazach modowych Ready to Wear (Gotowe do noszenia) zachęcają ochoczo do twórczego wyrażania własnego stylu. To właśnie na Piątej Alei, w sklepie Elie Tahari, kupiłam swój pierwszy, luksusowy nabytek – czarny, klasyczny, ponadczasowy kombinezon, który nadaje się na każdą okazję. Dzisiaj mój swobodny, czasami lekko elegancki styl, zmieszany nie rzadko z akcentami streetstyle to podstawa mojej garderoby. Bardziej niż na markę, zwracam uwagę na jakość wykończenia oraz materiał. Staram się dbać o to, by strój odzwierciedlał mój charakter, podkreślał moje atuty.
Choć po 6 latach mieszkania w Nowym Jorku dżinsy i sweterki są nadal częścią mojej garderoby, a książka jest zawsze w torebce, znajomość trendów modowych, świata tkanin, linii oraz fasonów pozwalają mi na swobodne wypracowanie własnego stylu, bez ślepego podążania za trendami proponowanymi przez krytyków mody. Bo ważne jest, aby bawić się modą zamiast kupować to, co trendy i być manekinem bez wyrazu.
Jumpsuit: Elie Tahari
Płaszcz: Parker
Buty: Vince Camuto
Fot.: Felipe Lannes, @felipelannes